Roman Graczyk Roman Graczyk
6991
BLOG

Żydo-komuna jako obelga i jako problem

Roman Graczyk Roman Graczyk Polityka Obserwuj notkę 156

 W sobotnio-niedzielnej „Rzeczpospolitej” bardzo ciekawy artykuł Piotra Zaremby o komunistycznych genealogiach ojców-założycieli „Gazety Wyborczej” („KPP wiecznie żywa”, „Rz”, 23-24 października 2010).

Każdy z nas ma jakieś korzenie i one zawsze jakoś wpływają na nasze późniejsze życie – choćby tylko przez negację. Tekst Zaremby jest ważny, ponieważ przełamuje obowiązujące dotąd w Polsce tabu. To tabu nie pozwalało mówić o rodowodach wielu późniejszych działaczy opozycji demokratycznej z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że ich ojcowie byli komunistami; po drugie dlatego, że byli Żydami.

Tu – proszę pozwolić – dygresja. Badanie historii najnowszej bywa u nas zakładnikiem dobrego samopoczucia jej bohaterów. Najbardziej dobitnym tego przykładem jest Lech Wałęsa, który raz postawiony na wysokim piedestale, terroryzuje wszystkich włącznie z historykami, by w jego biografii, broń Boże, nie grzebać. To jest pomnik bez skazy i ma być pomnik bez skazy na wieki wieków, amen. Pamiętacie jeszcze histerię jaka wybuchła przed wydaniem książki Cenckiewicza i Gontarczyka? Pamiętacie apel „autorytetów moralnych” straszących, że wydanie tej książki godzi w polską rację stanu i nazywający autorów bografii Wałęsy „policjantami pamięci”? Kto już nie pamięta, niech sięgnie do „Gazety Wyborczej” z 23 maja 2008 i przeczyta list otwarty Władysława Bartoszewskiego, Zbigniewa Bujaka, Jerzego Buzka, Andrzeja Celińskiego, Marka Edelmana, Władysława Frasyniuka, Bronisława Geremka, Stefana Jurczaka, Krzysztofa Kozłowskiego, Jana Kułakowskiego, Bogdana Lisa, Heleny Łuczywo, Tadeusza Mazowieckiego, Adama Michnika, Karola Modzelewskiego, Janusza Onyszkiewicza, Józefa Piniora, Jana Rulewskiego, Henryka Samsonowicza, Grażyny Staniszewskiej, Wisławy Szymborskiej, Barbary Skargi, Andrzeja Wajdy, Henryka Wujca i Krystyny Zachwatowicz. Gdyby nie to, że mam wstręt do używania wyświechtanych sformułowań, powiedziałbym: porażająca lektura. W każdym razie świadectwo, że jest w Polsce grupa ludzi, która daje sobie tytuł do autorytatywnego rozstrzygania, co jest prawdą, a co fałszem, a nawet do domagania się, by opinie, ich zdaniem fałszywe, nie ujrzały światła dziennego.  Ten list, pod patetycznym tytułem „Przeciwstawmy się kampanii nienawiści”, w gruncie rzeczy jest otwartym wezwaniem do cenzury.

Wedle tego sposobu myślenia racje w debacie historycznej zostały już wymierzone – i zostały wymierzone raz na zawsze. Kto ośmiela się choćby tylko zadawać trudne pytania, ten wróg. A z wrogiem – wiadomo – się nie dyskutuje, wroga się niszczy. Niszczenie odbywa się głównie przy pomocy ośmieszenia i wykluczenia. W ten sposób Cenckiewicz i Gontarczyk zostali oznaczeni jako „historycy IPN-u”, co w ustach „autorytetów moralnych” jest obelgą, postawieni pod pręgierzem i poniekąd wykluczeni.

Po tej dygresji wracam do Zaremby. Bo w ten sam sposób, co w sprawie Wałęsy, „autorytety moralne” reagowały przez wiele lat (co najmiej od 1989 r.) na wszelkie próby dociekania genealogii Adama Michnika et cons. Oczywiście jestem jak najdalszy od wyznawania prostej zależności, której hołduje Jerzy Robert Nowak i ludzie jego pokroju, że żydowskie i komunistyczne pochodzenie dyskredytuje potomków przedwojennych polskich komunistów. Rzecz jest wielokrotnie bardziej złożona. Ale przecież Zaremba, który z pewnością nie jest człowiekiem tego pokroju co Jerzy Robert Nowak, zauważa rzecz, skadinąd oczywistą, lecz dotąd pieczołowicie skrywaną. Że, mianowicie,  ta genealogia ma jakieś znaczenie.

Jakie? Nie trzeba być duchowym spadkobiercą ONR-u, żeby wiedzieć, że zawsze rodzice wywierają jakiś wpływ na swoje dzieci. To może być wpływ nieoczywisty i przewrotny, ale niemal zawsze pozostaje jakiś, choćby śladowy sentyment. Gdyby było inaczej, Adam Michnik nie szedłby do sądu w obronie pamięci swojego ojca dlatego, że w jakiejś publikacji napisano, że Ozjasz Szechter był przed wojną skazany za szpiegostwo, a on był w rzeczywistości skazany za zdradę stanu – lub odwrotnie. Świadomie nie jestem tu precyzyjny, bo oprócz tego, że nie pamiętam szczegółów, jak z tym było, mam głębokie przekonanie, że różnica między jednym, a drugim paragrafem przedwojennego kodeksu karnego nie jest – z etycznego punktu widzenia – duża, jest wręcz błaha. I to jest – ujęty tutaj jak w kropli wody – ten feblik, który sprawia, że myśl Zaremby się broni. Bo czym innym jest pokazanie Ozjasza Szechtera jako człowieka, który na starość wspierał opozcję demokratyczną, czym innym szacunek do ojca jako takiego, a czym innym walenie na oślep w obronie jego – w domyśle: integralnie - dobrego imienia. Otóż to imię nie jest, czy się to komuś podoba, czy nie, integralnie dobre. Kto tego nie jest gotów przyznać, fundamentanie fałszuje historię Polski. Jeśli „ojcowie-założyciele” „GW” nie potrafią tego przyznać, to ta ich intelektualna niemoc rzuca jakieś światło na ich wybory moralne i polityczne ostatnich 50 lat. To tłumaczy pewien ich – prawda, że specyficzny - sentyment do PRL.

Żeby nie było nieporozumień: zawsze gotów jestem przyznać decydującą rolę tego środowiska („komandosów”, a poźniej KOR-u) w upadku realnego scjalizmu w Polsce. Problem tylko polega na tym, że „autorytety moralne” wymuszają na nas, abyśmy z tej konstatacji wyciągali wniosek, że w stosunku do tych ludzi nie mamy prawa do pytań czy wątpliwości, a historycy nie mają prawa do badań. I o to tylko w tym sporze chodzi.

To znaczy: w moim sporze z „autorytetami moralnymi”. Bo przecież każdy może się spierać o coś trochę innego (zob. w tekście Zaremby opinie Macierewicza, Wildsteina, Bugaja i innych). Powiedz mi, o co się spierasz z „autorytetami moralnymi”, a powiem ci, kim jesteś.

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka